Hunt Run - najdzikszy bieg sezonu. Tym hasłem reklamowali się organizatorzy ekstremalnego biegu zorganizowanego w Bałtowie. Czy faktycznie był to najdzikszy bieg? Czy może koło dzika on nawet nie stał? Let's see :)
Do Bałtowa przyjechaliśmy 2h przed startem. Było to możliwe, dzięki wyrozumiałości organizatorów, którzy poszli na rękę biegaczom i udostępnili biuro zawodów do godziny przed startem danej serii (my startowaliśmy w ostatniej fali - o godzinie 14, więc mogliśmy odebrać pakiety do 13).
Po odebraniu pakietów startowych: kupon na burgera, koszulka techniczna (niestety moja ma dopiero do mnie dotrzeć, gdyż zabrakło rozmiarów eS :)), chip do pomiaru czasu i numerek startowy, wyprawieniu reszty rodziny do Dino Parku (wielkie ukłony w stronę obsługi Jura Parku, która wydała nam 4 wygrane pakiety konkursowe, pomimo braku wcześniejszej informacji od organizatora konkursu tj. fanpage gazeta.pl kraków), w spokoju wraz z Runbo mogliśmy się szykować do naszego ekstremalnego biegu.
START BIEGU:
Bieg rozpoczął się punkt 14. Jeszcze przed startem w tłumie dostrzegłam znajomą parę z Runmageddonu i Biegu Przodownika. Szybko pożyczyliśmy sobie powodzenia i ruszyliśmy w trasę. Na pierwszą przeszkodę nie trzeba było długo czekać - gęsty dym bez trudu trafił w moje drogi oddechowe i otwory oczne ;) utrudniając tym samym wejście do wody. Na szczęście szybko oprzytomniałam i sprawnie pokonałam pierwszą rzeczkę (niektórzy uczestnicy okładali się śniętymi rybami). Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że przede mną coś znacznie gorszego - błoto, którego pokonanie graniczyło z cudem. Nie wiem co organizatorzy dodali do środka, ale wyciągnięcie nogi z butem było nie lada wyzwaniem (a i części się to w ogóle nie udało i pokonali trasę w jednym bucie :D). Dzięki pomocy kilku biegaczy w końcu udało mi się wydostać z tej gęstej brei.
Po tym doświadczeniu totalnie opadłam z sił (teraz ze zdjęć dopiero dowiaduję się, że duża część kobiet w ogóle nie wchodziła do tego błota! teraz już wiem, dlaczego miały tyle siły w nogach :o), miałam ochotę przerwać bieg... Na szczęście tego nie zrobiłam, tylko z gęstą mazią w butach pobiegłam przed siebie. Szybko wdrapałam się na "drewnianą równoważnię" i pognałam do przodu. Nie bardzo pamiętam, jaka przeszkoda była kolejna, ale pewnie był to następny zbiornik z wodą, którego głębokość znacznie przewyższała mój wzrost (zresztą większości mężczyzn też). Po drodze przeskakiwałam różne betonowe przeszkody, wielkie kamienie, wspinałam się po linie na kamieniste strome zbocze, zjeżdżałam na butach, aż w końcu dobiegłam do miejsca z kolejną liną, w którym zrobił się spory zator. Jednak nie ma co narzekać, moment na oddech był jak najbardziej wskazany. Przy zejściu z liny/drabinek znowu zrobił się korek, troszkę mnie to zirytowało, bo czułam, że znowu wróciły mi siły. Heh, jednak organizatorzy zadbali o to, żeby siła została należycie spożytkowana, bo już za chwilę wspinałam się na strome zbocze. Takich zbiegów, podbiegów było mnóstwo. To one najbardziej dawały w kość. Kolejny punkt, który pamiętam to zejście po linie z bardzo stromego zbocza - hmmm... w moim przypadku należy powiedzieć, że był to zjazd na brzuchu. Niestety lina, po której miałam zejść była tak wyślizgana, że bez trudu przesuwała się w moich dłoniach. Totalnie straciłam nad nią kontrolę i z hukiem spadłam na ziemię. Osoby, które widziały to zdarzenie z troską pytały, czy wszystko okey, ale na szczęście poza wbitymi paznokciami w dłoń nic poważnego się nie stało. Biegłam dalej przed siebie, aż dotarliśmy do przewalonego drzewa, przy którym znowu zrobił się zator (komary miały używanie, oj miały). Część osób nie czekała na wejście na drzewo i zwyczajnie pognała przed siebie (omijanie przeszkód było na porządku dziennym :/). Gdzieś po drodze mignęła mi nieżywa sarna we wnykach...
Po chwili dotarliśmy do ślizgawki z wodą (patrz fotki w niższej części wpisu), niestety moje spodenki w ogóle nie chciały sunąć po folii (baaa... moje spodenki podczas biegu niejednokrotnie spadały na niebezpiecznie niski poziom, dlatego większość trasy przebyłam z ręką na gumie od spodni hahaha) :( . Z trudem dotarłam do końca zbocza.... by znowu się na nie wdrapać. Organizatorzy IDEALNIE zadbali o to, żeby nie było zbyt łatwo. Jest zbieg? To i musi być podbieg :D:D:D:D Po tym morderczym wzniesieniu i przeprawieniu się przez kolejne bajorko, dotarliśmy do miejsca z oponami. Naszym zadaniem było przeniesienia opony z jednego punktu do drugiego.
Gdzieś po drodze były snopy siana, które należało pokonać i druty kolczaste, które co rusz przyczepiały się do moich spodenek. Gdy już myślałam, że będzie chwila wytchnienia pojawiły się ściany do pokonania (dołem/górą) i worki na ziemniaki, w których należało przeskakać część trasy. Rany, myślałam, że wyzionę tam ducha i ciągnięta za włosy będę robić za pług :D Nie wiem jakim cudem doskakałam do końca... Były momenty, że nawet rękawiczki były za ciężkie.
Ale, ale... To nie koniec atrakcji, przed nami pojawił się bus rodem z amerykańskiego filmu, który należało pokonać przebiegając przez jego środek (teraz przypomniało mi się, że gdzieś wcześniej czołgaliśmy się pod drewnianymi wozami i przeskakiwaliśmy opony :D). Atrakcji było od groma, to tylko świadczy o trudzie, jaki organizatorzy włożyli w wytyczenie trasy. SZACUNEK!
Po przejściu pod mostkiem (jeśli masz klaustrofobię to Ci współczuję :D), dotarliśmy na teren Jura Parku. Tutaj spotkałam Męża, Synka i moją Mamę, którzy zrobili poniższy filmik :)
Po szybkim przebiegnięciu i przepłynięciu pod dinozaurem, pokonaniu jeziorka pod pomostem (dzyzyz, podwodna dziura, w którą tam wpadłam prawie mnie utopiła), w końcu dobiegliśmy do rzeczki, która była ostatnią prostą do mety (brrr, palce u stóp zdrętwiały mi od zimnej wody). Teraz jeszcze tylko wdrapanie się po drabince na most, skoczenie, ostatnia prosta (niestety w naszej serii zabrakło już walki z wikingami i rzucenie balonami z wodą) i z czasem 1h52minuty dobiegliśmy do mety. Runbo pewnie dotarłby tam o 30minut wcześniej, ale honorowo nie opuścił mnie w chwilach zwątpienia.
Tutaj muszą pojawić się wielkie podziękowania dla mojego Brata, który w kryzysowych sytuacjach (moich, nie jego), był gotowy zejść ze mną z trasy.
Na szczęście tego nie zrobiłam, pokonałam swoje słabości i brudna, ale szczęśliwa dotarłam do mety. Ze swoim czasem zajęłam 4miejsce wśród kobiet w swojej serii i 23 miejsce w klasyfikacji ogólnej kobiet.
Czy jestem zadowolona? Hmmm... cieszę się, że dotarłam do mety, pokonałam naprawdę morderczą trasę (w tym to przeklęte błoto :)), ale czuję, że gdyby nie moje kobiece przypadłości i więcej treningów dałabym radę powalczyć o lepszy czas i miejsce na pudle w swojej serii. Niestety nie zawsze jest tak jak chcemy, ale warto wyciągać lekcje z takich wyzwań i TRENOWAĆ, TRENOWAĆ, TRENOWAĆ!
Gratulacje dla wszystkich osób, które podjęły się tego wyzwania. Naprawdę daliście radę. I nie ważne, czy przybiegliście po 2, 3, czy nawet 4 godzinach. Szacunek za wytrwałość i ducha walki :)
Czas na ogólną ocenę organizacji biegu:
Po odebraniu pakietów startowych: kupon na burgera, koszulka techniczna (niestety moja ma dopiero do mnie dotrzeć, gdyż zabrakło rozmiarów eS :)), chip do pomiaru czasu i numerek startowy, wyprawieniu reszty rodziny do Dino Parku (wielkie ukłony w stronę obsługi Jura Parku, która wydała nam 4 wygrane pakiety konkursowe, pomimo braku wcześniejszej informacji od organizatora konkursu tj. fanpage gazeta.pl kraków), w spokoju wraz z Runbo mogliśmy się szykować do naszego ekstremalnego biegu.
START BIEGU:
Bieg rozpoczął się punkt 14. Jeszcze przed startem w tłumie dostrzegłam znajomą parę z Runmageddonu i Biegu Przodownika. Szybko pożyczyliśmy sobie powodzenia i ruszyliśmy w trasę. Na pierwszą przeszkodę nie trzeba było długo czekać - gęsty dym bez trudu trafił w moje drogi oddechowe i otwory oczne ;) utrudniając tym samym wejście do wody. Na szczęście szybko oprzytomniałam i sprawnie pokonałam pierwszą rzeczkę (niektórzy uczestnicy okładali się śniętymi rybami). Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że przede mną coś znacznie gorszego - błoto, którego pokonanie graniczyło z cudem. Nie wiem co organizatorzy dodali do środka, ale wyciągnięcie nogi z butem było nie lada wyzwaniem (a i części się to w ogóle nie udało i pokonali trasę w jednym bucie :D). Dzięki pomocy kilku biegaczy w końcu udało mi się wydostać z tej gęstej brei.
Po tym doświadczeniu totalnie opadłam z sił (teraz ze zdjęć dopiero dowiaduję się, że duża część kobiet w ogóle nie wchodziła do tego błota! teraz już wiem, dlaczego miały tyle siły w nogach :o), miałam ochotę przerwać bieg... Na szczęście tego nie zrobiłam, tylko z gęstą mazią w butach pobiegłam przed siebie. Szybko wdrapałam się na "drewnianą równoważnię" i pognałam do przodu. Nie bardzo pamiętam, jaka przeszkoda była kolejna, ale pewnie był to następny zbiornik z wodą, którego głębokość znacznie przewyższała mój wzrost (zresztą większości mężczyzn też). Po drodze przeskakiwałam różne betonowe przeszkody, wielkie kamienie, wspinałam się po linie na kamieniste strome zbocze, zjeżdżałam na butach, aż w końcu dobiegłam do miejsca z kolejną liną, w którym zrobił się spory zator. Jednak nie ma co narzekać, moment na oddech był jak najbardziej wskazany. Przy zejściu z liny/drabinek znowu zrobił się korek, troszkę mnie to zirytowało, bo czułam, że znowu wróciły mi siły. Heh, jednak organizatorzy zadbali o to, żeby siła została należycie spożytkowana, bo już za chwilę wspinałam się na strome zbocze. Takich zbiegów, podbiegów było mnóstwo. To one najbardziej dawały w kość. Kolejny punkt, który pamiętam to zejście po linie z bardzo stromego zbocza - hmmm... w moim przypadku należy powiedzieć, że był to zjazd na brzuchu. Niestety lina, po której miałam zejść była tak wyślizgana, że bez trudu przesuwała się w moich dłoniach. Totalnie straciłam nad nią kontrolę i z hukiem spadłam na ziemię. Osoby, które widziały to zdarzenie z troską pytały, czy wszystko okey, ale na szczęście poza wbitymi paznokciami w dłoń nic poważnego się nie stało. Biegłam dalej przed siebie, aż dotarliśmy do przewalonego drzewa, przy którym znowu zrobił się zator (komary miały używanie, oj miały). Część osób nie czekała na wejście na drzewo i zwyczajnie pognała przed siebie (omijanie przeszkód było na porządku dziennym :/). Gdzieś po drodze mignęła mi nieżywa sarna we wnykach...
Po chwili dotarliśmy do ślizgawki z wodą (patrz fotki w niższej części wpisu), niestety moje spodenki w ogóle nie chciały sunąć po folii (baaa... moje spodenki podczas biegu niejednokrotnie spadały na niebezpiecznie niski poziom, dlatego większość trasy przebyłam z ręką na gumie od spodni hahaha) :( . Z trudem dotarłam do końca zbocza.... by znowu się na nie wdrapać. Organizatorzy IDEALNIE zadbali o to, żeby nie było zbyt łatwo. Jest zbieg? To i musi być podbieg :D:D:D:D Po tym morderczym wzniesieniu i przeprawieniu się przez kolejne bajorko, dotarliśmy do miejsca z oponami. Naszym zadaniem było przeniesienia opony z jednego punktu do drugiego.
Gdzieś po drodze były snopy siana, które należało pokonać i druty kolczaste, które co rusz przyczepiały się do moich spodenek. Gdy już myślałam, że będzie chwila wytchnienia pojawiły się ściany do pokonania (dołem/górą) i worki na ziemniaki, w których należało przeskakać część trasy. Rany, myślałam, że wyzionę tam ducha i ciągnięta za włosy będę robić za pług :D Nie wiem jakim cudem doskakałam do końca... Były momenty, że nawet rękawiczki były za ciężkie.
Ale, ale... To nie koniec atrakcji, przed nami pojawił się bus rodem z amerykańskiego filmu, który należało pokonać przebiegając przez jego środek (teraz przypomniało mi się, że gdzieś wcześniej czołgaliśmy się pod drewnianymi wozami i przeskakiwaliśmy opony :D). Atrakcji było od groma, to tylko świadczy o trudzie, jaki organizatorzy włożyli w wytyczenie trasy. SZACUNEK!
Po przejściu pod mostkiem (jeśli masz klaustrofobię to Ci współczuję :D), dotarliśmy na teren Jura Parku. Tutaj spotkałam Męża, Synka i moją Mamę, którzy zrobili poniższy filmik :)
Po szybkim przebiegnięciu i przepłynięciu pod dinozaurem, pokonaniu jeziorka pod pomostem (dzyzyz, podwodna dziura, w którą tam wpadłam prawie mnie utopiła), w końcu dobiegliśmy do rzeczki, która była ostatnią prostą do mety (brrr, palce u stóp zdrętwiały mi od zimnej wody). Teraz jeszcze tylko wdrapanie się po drabince na most, skoczenie, ostatnia prosta (niestety w naszej serii zabrakło już walki z wikingami i rzucenie balonami z wodą) i z czasem 1h52minuty dobiegliśmy do mety. Runbo pewnie dotarłby tam o 30minut wcześniej, ale honorowo nie opuścił mnie w chwilach zwątpienia.
Tutaj muszą pojawić się wielkie podziękowania dla mojego Brata, który w kryzysowych sytuacjach (moich, nie jego), był gotowy zejść ze mną z trasy.
Na szczęście tego nie zrobiłam, pokonałam swoje słabości i brudna, ale szczęśliwa dotarłam do mety. Ze swoim czasem zajęłam 4miejsce wśród kobiet w swojej serii i 23 miejsce w klasyfikacji ogólnej kobiet.
Czy jestem zadowolona? Hmmm... cieszę się, że dotarłam do mety, pokonałam naprawdę morderczą trasę (w tym to przeklęte błoto :)), ale czuję, że gdyby nie moje kobiece przypadłości i więcej treningów dałabym radę powalczyć o lepszy czas i miejsce na pudle w swojej serii. Niestety nie zawsze jest tak jak chcemy, ale warto wyciągać lekcje z takich wyzwań i TRENOWAĆ, TRENOWAĆ, TRENOWAĆ!
Gratulacje dla wszystkich osób, które podjęły się tego wyzwania. Naprawdę daliście radę. I nie ważne, czy przybiegliście po 2, 3, czy nawet 4 godzinach. Szacunek za wytrwałość i ducha walki :)
Czas na ogólną ocenę organizacji biegu:
+
+ biuro zawodów czynne od samego rana - każdy miał okazję odebrać swój pakiet do godziny przed startem :) jak dla mnie, osoby, która musiała dojechać z Małopolski, idealne rozwiązanie! :)
+ duża ilość miejsc parkingowych i atrakcji dla dzieciaczków (już sam pobliski Jura Park to nie lada gratka dla najmłodszych). Powyżej zdjęcie mini biegu Hunt Run dla dzieci (one też biegły w wodzie :D:D:D)
+ wspólna rozgrzewka przed biegiem - trening przeprowadzony był w formie jogi,
+ doskonałe wykorzystanie terenu - były i rzeki, i bagna, i błoto, i podbiegi, i zbiegi, i ślizgawka (fajne wykorzystanie stoku narciarskiego), i wąwozy, i korzenie, i przewalone drzewa, i wspinaczka na most. Jednym słowem było wszystko, co mogło dać w kość. Do tego wystarczy dołożyć wszędobylskie komary, muchy końskie, mrówki, zaskrońce, pijawki, śnięte ryby, nieżywą sarnę i mamy prawdziwy "zew natury" :)
+ duża ilość miejsc parkingowych i atrakcji dla dzieciaczków (już sam pobliski Jura Park to nie lada gratka dla najmłodszych). Powyżej zdjęcie mini biegu Hunt Run dla dzieci (one też biegły w wodzie :D:D:D)
+ wspólna rozgrzewka przed biegiem - trening przeprowadzony był w formie jogi,
+ doskonałe wykorzystanie terenu - były i rzeki, i bagna, i błoto, i podbiegi, i zbiegi, i ślizgawka (fajne wykorzystanie stoku narciarskiego), i wąwozy, i korzenie, i przewalone drzewa, i wspinaczka na most. Jednym słowem było wszystko, co mogło dać w kość. Do tego wystarczy dołożyć wszędobylskie komary, muchy końskie, mrówki, zaskrońce, pijawki, śnięte ryby, nieżywą sarnę i mamy prawdziwy "zew natury" :)
fot.szuranie.pl |
Nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie właśnie tak powinien wyglądać prawdziwy survivalowy bieg :) Organizatorzy obronili się na piątkę. Podobno wytyczanie trasy zajęło im ok. 2 tygodni. Szacunek. Przewidzieliście co da w tyłek, a właściwie w nogi biegaczom spragnionym wrażeń. Przykład? "Głupia ślizgawka" - moment wytchnienia i odpoczynku... mhm, odpoczynku przed wieeeeelkim podbiegiem pod ten sam stok, z którego się zjeżdżało :D How nice :)
+ możliwość opłukania się/wymycia po biegu: natrysk lub wąż strażacki :) Sama skorzystałam z tej drugiej opcji ;) do natrysku była za duża kolejka :)
+ oryginalny medal, szejk, burger (do wyboru wegetariański lub mięsny), woda na mecie :) Chyba najbardziej cieszyłam się z tego ostatniego. Poziom wysuszenia mojego ciała (ekhm, wnętrza, bo na zewnątrz nie miałam suchego miejsca) był niesamowity. Nie wiem kiedy zdołałam wypić całą butelkę wody ;)
+ niezniszczalny numerek startowy. Dobra, przyznaję się. Po odebraniu pakietu startowego byłam sceptycznie nastawiona do tego pomysłu. Po złych doświadczeniach z Survival Race, gdy wszyscy gubili swoje numerki na trasie, przekonana byłam, że i tym razem będę świadkiem podobnych numerkowych przygód. MYLIŁAM SIĘ. Kajam się i padam na kolana. Daliście radę. Te numerki naprawdę były niezniszczalne. Ilość wody, błota, zjazdów ze stoków itp. praktycznie nie pozostawiła śladów (okeeey, lekko przybrudzony jest, ale takie zacieki to pikuś, co powinno go spotkać). Owszem zdarzyły się pojedyncze przypadki zgubionych numerków, ale w głównej mierze spotkało to tych, którzy przyklejali je taśmą klejącą, a nie agrafkami. Ja użyłam tych drugich i jak widać nie narzekam :)
+ "dopuszczenie" widzów do trasy - w kryzysowych momentach można było liczyć na słowa otuchy płynące od zwiedzających Jura Park :)
+ niezapomniane wspomnienia i doświadczenia z trasy. Organizatorzy zapewniali, że po dobiegnięciu do mety biegacze nie będą już tacy sami. Dużo w tym racji. W trakcie tych 11km zmierzyłam się ze swoimi słabościami, chwilami zwątpienia i załamkami. Mam wrażenie, że po przetrwaniu tego biegu jestem silniejsza i gotowa na nowe, cięższe wyzwania. Zadowolona, z niezliczoną ilością siniaków i pogryzień komarów szykuję się na przyszły rok. BO WARTO!
+ sprawna dekoracja zwycięzców w seriach, jak i w klasyfikacji ogólnej :)
+ wyświetlanie zdjęć z trasy na telebimie, tak by widzowie mogli choć w minimalnym stopniu poczuć trud trasy :)
Sprawy do poprawy:
- brak "działającego" wodopoju na trasie, przynajmniej w naszej serii kubeczki z wodą były puste, a na moje pytanie, czy jest woda usłyszałam, że mogę wypić wodę z butelki 5l bo już nie ma czystych kubków... Niestety nie miałam siły podnieść takiego baniaka, więc pognałam przed siebie :D Na szczęście pan koło opon zlitował się i udostępnił swój baniak z wodą :D
- brak końcowych przeszkód - wikingowie, woreczki z wodą przy przechodzeniu po ściance zniknęli przed naszym przybyciem (uroki biegnięcia w ostatniej serii :(),
Prawda jest taka, że tych kilka minusów niknie przy plusach całego biegu i jego organizacji!
Wracając do pytania z początku. Czy Hunt Run można nazwać najdzikszym biegiem sezonu? NIE. Można go nazwać najdzikszym biegiem ROKU! Mojego na pewno.
Mogłabym całą recenzję zamknąć w jednym słowie - POLECAM! POLECAM! POLECAM! Najlepszy bieg, w którym miałam okazję uczestniczyć. Organizatorzy stanęli na wysokości zadania, zadbali o każdy szczegół, trasa była morderczo mordercza! I właśnie tego oczekiwałam. Na tle innych ekstremalnych biegów, w których brałam udział, HUNT RUN jest zdecydowanym przodownikiem :)
Adam, Natalia - czapki z głów. Niech inni się od Was uczą :) Dziękuję za każdą sekundę tego biegu.
Na koniec odpowiedź na pytanie, czy moje paznokcie przetrwały ten ekstremalny bieg....
TAAAAAK. Nie wiem jakim cudem, ale żaden paznokieć nie ucierpiał :) CUD, cuuuud :) Ale powiem Wam, że z domyciem ich z błota miałam mega problem :)
PS. fotki będę dodawać sukcesywnie, niestety na trasie nie miałam dostępu do aparatu, więc czekam na fotki organizatora. Stay tuned! :)
PS2. A jak to mniej więcej wyglądało przedstawia filmik jednego z uczestników :)
J.
Mogłabym całą recenzję zamknąć w jednym słowie - POLECAM! POLECAM! POLECAM! Najlepszy bieg, w którym miałam okazję uczestniczyć. Organizatorzy stanęli na wysokości zadania, zadbali o każdy szczegół, trasa była morderczo mordercza! I właśnie tego oczekiwałam. Na tle innych ekstremalnych biegów, w których brałam udział, HUNT RUN jest zdecydowanym przodownikiem :)
Adam, Natalia - czapki z głów. Niech inni się od Was uczą :) Dziękuję za każdą sekundę tego biegu.
Na koniec odpowiedź na pytanie, czy moje paznokcie przetrwały ten ekstremalny bieg....
TAAAAAK. Nie wiem jakim cudem, ale żaden paznokieć nie ucierpiał :) CUD, cuuuud :) Ale powiem Wam, że z domyciem ich z błota miałam mega problem :)
PS. fotki będę dodawać sukcesywnie, niestety na trasie nie miałam dostępu do aparatu, więc czekam na fotki organizatora. Stay tuned! :)
PS2. A jak to mniej więcej wyglądało przedstawia filmik jednego z uczestników :)
J.
Justyna, ja też biegłem w ostatniej turze i jedynie nie obrzucili mnie woreczkami. Woda do picia i chłopaki do bicia przy mecie były. Co do omijania przeszkód to zawsze się tacy znajdą co będą kombinować. Ale nie taki jest sens takich biegów. Najważniejsze że dobiegłaś do mety i tylko to się liczy. Pokonałaś kolejny hardcoreowy bieg! Gratulacje!
OdpowiedzUsuńHej, źle się wyrazilam. Nie chodziło mi o wodę na mecie, a na trasie. Już poprawiam :)
UsuńRównież gratuluję :) widzimy się na Runmageddonie?
Kurde, źle się wyraziłem - woda była oczywiście na mecie, ale też po zabawie w wulkanizatora ;) Niestety z tego co widziałem to niektórzy pili na dwie ręce, zupełnie bez sensu.
UsuńNo to musieliśmy trafić na zly moment, ale to i tak nie ma znaczenia bo impreza jak najbardziej na duży plus.
Usuńzgadzam sie, najlepszy bieg w jakim bralem udzial! chce jeszcze raz :)
OdpowiedzUsuńkurde rzeczywiście było dziko;-)
OdpowiedzUsuńJesteś niesamowita! To co zrobiłaś jest godne podziwu, gratuluję! : )))
OdpowiedzUsuńJesteś niesamowita! Po raz kolejny pokazałaś, że dałaś czadu :D Gratuluję i podziwiam! :D
OdpowiedzUsuńO, ten po prawej pod pterodaktylem to ja ;)
OdpowiedzUsuńTrasa rewelacyjnie zrobiona, a jak nie chcesz, żeby dla Ciebie brakowało woreczków i gladiatorów to biegnij z jakąś drużyną (np Hooah? :))
Pozdrawiam kolegę ze zdjęcia :)
UsuńMuszę rozważyć propozycję :P Zawsze tracę na tym, że biegnę indywidualnie :/
PS. jedziecie na Runmageddon w lipcu? :)
Ja akurat nie, ale będzie od nas ekipa na chyba każdy z przyszłych runmageddonów.
UsuńNa fb puściłem Ci wiadomość.
Z każdym Twoim biegiem w takich warunkach zastanawiam się co Ty bierzesz?:D Podziwiam za tyle samozaparcia i odwagi,a także gratuluję:)
OdpowiedzUsuńHahaha, może to ta owsianka na śniadanko :D? Zawsze dodaje mi powera :D
UsuńPani Justyno, a co dokładnie Pani wygrała? :)
OdpowiedzUsuńJeśli vouchery w biegu Hunt Run na zwiedzanie Juraparku to nikt w kasie nie miał o nich wiedzieć, bo były drukowane lub wypalane.
Organizatorzy nie musieli podawać nazwisk do kas, bo nagroda była "papierowa" lub wypalona na drewienku.
Pozdrawiamy,
Jurapark Bałtów
Witam serdecznie,
Usuńvouchery wygrałam w konkursie organizowanym na fanpage'u gazeta.pl kraków (https://www.facebook.com/krakowgazetapl). Często są tam organizowane konkursy, w których można wygrać np. wejściówki do kina/teatru/wydarzenia. Mnie akurat udało się zdobyć 4 wejściówki do Bałtowskiego Kompleksu Turystycznego. Mailowo podałam datę, kiedy chciałabym wykorzystać voucher i dostałam maila zwrotnego, że informacje (moje nazwisko + data) zostały przekazane do BKT i wejściówki mam odebrać na miejscu. Niestety na miejscu okazało się, że obsługa nie ma moich danych, ani informacji o wygranej w konkursie. Na szczęście po pokazaniu wszystkich maili i wyjaśnieniu sprawy i wielkiej wyrozumiałości pań z kasy udało nam się zwiedzić naprawdę atrakcyjny Jura Park. Jeszcze raz dziękuję za tą możliwość.
Pozdrawiam,
Justyna :)
Rzeczywiście imponujące wydarzenie biegowe :) Szczególną uwagę zwracają te dodatkowe atrakcje, jak zjeżdzalnia
OdpowiedzUsuńale z ciebie dzikuska ;))) w dobrym tego znaczeniu :D hehehe niezla zabawa w slicznych okolicznosciach przyrody!! jak pisalam na insta paznokcie maja obledny kolor <3
OdpowiedzUsuńEkstra musiało być. Do twarzy Ci z błotem. no i te paznokcie :)
OdpowiedzUsuńDzastina jestem moim bohaterem ! Dzika Bestia z Ciebie! Szacun :)))
OdpowiedzUsuńDziewczyno pełen szacunek z mojej strony ^^ niesamowity wyczyn, naprawdę trzeba mieć energię i samozaparcie żeby coś takiego zrobić :D
OdpowiedzUsuń